Chwila

Idę stokiem pagórka zazielenionego.

Trawa, kwiatuszki w trawie

jak na obrazku dzieci.

Niebo zamglone, już błękitniejące.

Widok na inne wzgórza rozlega się w ciszy.

 

Jakby tutaj nie było żadnych kambrów, sylurów,

skał warczących na siebie,

wypiętrzonych otchłani,

żadnych nocy w płomieniach

i dni w kłębach ciemności.

 

Jakby nie przesuwały się tędy niziny

w gorączkowych malignach,

lodowatych dreszczach.

 

Jakby tylko gdzie indziej burzyły się morza

i rozrywały brzegi horyzontów.

 

Jest dziewiąta trzydzieści czasu lokalnego.

Wszystko na swoim miejscu i w układnej zgodzie.

W dolince potok mały jako potok mały.

Ścieżka w postaci ścieżki od zawsze do zawsze.

Las pod pozorem lasu na wieki wieków i amen,

a w górze ptaki w locie w roli ptaków w locie.

 

Jak okiem sięgnąć, panuje tu chwila.

Jedna z tych ziemskich chwil

proszonych, by trwały.