Jawność

Oto my, nadzy kochankowie,

piękni dla siebie – a to dosyć –

odziani tylko w listki powiek

leżymy wśród głębokiej nocy.

 

Ale już wiedzą o nas, wiedzą

te cztery kąty, ten piec piąty,

domyślne cienie w krzesłach siedzą

i stół w milczeniu trwa znaczącym.

 

I wiedzą szklanki, czemu na dnie

herbata stygnie nie dopita.

Swift już nadziei nie ma żadnej,

nikt go tej nocy nie przeczyta.

 

A ptaki? Złudzeń nie miej wcale:

wczoraj widziałam, jak na niebie

pisały jawnie i zuchwale

to imię, którym wołam ciebie.

 

A drzewa? Powiedz mi, co znaczy

ich szeptanina niestrudzona?

Mówisz: Wiatr chyba wiedzieć raczy.

A skąd się wiatr dowiedział o nas?

 

Wleciał przez okno nocny motyl

i kosmatymi skrzydełkami

toczy przyloty i odloty,

szumi uparcie ponad nami.

 

Może on widzi więcej od nas

bystrością owadziego wzroku?

Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł,

że nasze serca świecą w mroku.