Labirynt

– a teraz kilka kroków 

od ściany do ściany, 

tymi schodkami w górę, 

czy tamtymi w dół, 

a potem trochę w lewo, 

jeżeli nie w prawo, 

od muru w głębi muru 

do siódmego progu, 

skądkolwiek, dokądkolwiek 

aż do skrzyżowania, 

gdzie się zbiegają, 

żeby się rozbiegnąć 

twoje nadzieje, pomyłki, 

porażki, 

próby, zamiary i nowe nadzieje.

 

Droga za drogą, 

ale bez odwrotu. 

Dostępne tylko to, 

co masz przed sobą, 

a tam, jak na pociechę, 

zakręt za zakrętem, 

zdumienie za zdumieniem, 

za widokiem widok. 

Możesz wybierać 

gdzie być albo nie być, 

przeskoczyć, zboczyć 

byle nie przeoczyć.

 

Więc tędy albo tędy, 

chyba że tamtędy, 

na wyczucie, przeczucie, 

na rozum, na przełaj, 

na chybił trafił, 

na splątane skróty. 

Przez któreś z rzędu rzędy 

korytarzy, bram, 

prędko, bo w czasie 

niewiele masz czasu, 

z miejsca na miejsce 

do wielu jeszcze otwartych, 

gdzie ciemność i rozterka 

ale prześwit, zachwyt, 

gdzie radość, choć nieradość 

nieomal opodal, 

a gdzie indziej, gdzieniegdzie, 

ówdzie i gdzie bądź 

szczęście w nieszczęściu 

jak w nawiasie nawias, 

i zgoda na to wszystko 

i raptem urwisko, 

urwisko, ale mostek, 

mostek, ale chwiejny, 

chwiejny, ale jedyny, 

bo drugiego nie ma.

 

Gdzieś stąd musi być wyjście, 

to więcej niż pewne. 

Ale nie ty go szukasz, 

to ono cię szuka, 

to ono od początku 

w pogoni za tobą, 

a ten labirynt 

to nic innego jak tylko, 

jak tylko twoja, dopóki się da, 

twoja, dopóki twoja, 

ucieczka, ucieczka –