Przylot

Tej wiosny znowu ptaki wróciły za wcześnie.

Ciesz się rozumie, instynkt też się myli,

zagapi się, przeoczy – i spadają w śnieg

i giną licho, giną nie na miarę

budowy swojej krtani i arcypazurków,

rzetelnych chrząstek i sumiennych błon,

dorzecza serca, labiryntu jelit,

nawy żeber i kręgów w świetnej amfiladzie,

piór godnych pawilonu w muzeum wszechrzemiosł

i dzioba mniszej cierpliwości.

 

To nie jest lament, to tylko zgorszenie,

ze anioł z prawdziwego białka,

latawiec o gruczołach z pieśni nad pieśniami,

pojedynczy w powietrzu, nieprzeliczony w ręce,

tkanka po tkance związany we wspólność

miejsca i czasu jak sztuka klasyczna

w barwach skrzydeł –

spada i kładzie się obok kamienia,

który w swój archaiczny i prostacki sposób

patrzy na życie jak na odrzucane próby.