Rehabilitacja

Korzystam z najstarszego prawa wyobraśni

i po raz pierwszy w życiu przywołuję zmarłych,

wypatruję ich twarzy, nasłuchuję kroków,

chociaż wiem, że kto umarł, ten umarł dokładnie.

 

Czas własną głowę w ręce brać

mówiąc jej: Biedny Jorik, gdzież twoja niewiedza,

gdzież twoja ślepa ufność, gdzież twoja niewinność,

twoje jakośtobędzie, równowaga ducha

pomiędzy nie sprawdzoną a sprawdzoną prawdąś

 

Wierzyłam, że zdradzili, że niewarci imion,

skoro chwast się natrząsa z ich nieznanych mogił

i kruki przedrześniają, i śnieżyce szydzą

– a to byli, Joriku, fałszywi świadkowie.

 

Umarłych wieczność dotąd trwa,

dokąd pamięcią się im płaci.

Chwiejna waluta. Nie ma dnia,

by ktoś wieczności swej nie tracił.

 

Dziś o wieczności więcej wiem:

można ją dawać i odbierać.

Kogo zwano zdrajcą – ten

razem z  imieniem ma umierać.

 

Ta nasz nad zmarłymi moc

wymaga nierozchwianej wagi

i żeby sąd nie sądził w noc,

i żeby sędzia nie był nagi.

 

Ziemia wre – a to oni, którzy są już ziemią,

wstają grudka po grudce, garstka obok garstki,

wychodzą z przemilczenia, wracają do imion,

do pamięci narodu, do wieńców i barw.

 

Gdzież moja władza nad słowamiś

Słowa opadły na dno łzy,

słowa, słowa niezdatne do wskrzeszania ludzi,

pis martwy jak zdjęcie w blasku magnezji.

Nawet na pół oddechu nie umiem ich zbudzić

ja, Syzyf przypisany do piekła poezji.

 

Idą do nas. I ostrzy  jak diament

– po witrynach wylśnionych od frontu,

po okienkach przytulnych mieszkanek,

po różowych okularach, po szklanych

mózgach, sercach – cichutko tną.