Seans

Przypadek pokazuje swoje sztuczki. 

Wydobywa z rękawa kieliszek koniaku, 

sadza nad nim Henryka. 

Wchodzę do bistro i staję jak wryty. 

Henryk to nie kto inny 

jak brat męża Agnieszki, 

a Agnieszka to krewna 

szwagra cioci Zosi. 

Zgadało się, że mamy wspólnego pradziadka. 

 

Przestrzen w palcach przypadku 

rozwija się i zwija, 

rozszerza i kurczy. 

Dopiero co jak obrus, 

a już jak chusteczka. 

Zgadnij kogo spotkałam, 

i to gdzie, w Kanadzie, 

i to po ilu latach. 

Myslałam, że nie żyje, 

a on w mercedesie. 

W samolocie do Aten. 

Na stadionie w Tokio. 

 

Przypadek obraca w rękach kalejdoskop. 

Migocą w nim miliardy kolorowych szkiełek. 

I raptem szkiełko Jasia 

brzdęk o szkiełko Małgosi. 

Wyobraź sobie, w tym samym hotelu. 

Twarzą w twarz w windzie. 

W sklepe z zabawkami. 

Na skrzyżowaniu Szewskiej z Jagiellońską. 

 

Przypadek jest spowity w pelerynę. 

Giną w niej i odnajdują się rzeczy. 

Natknąłem się niechcący. 

Schyliłam się i podniosłam. 

Patrzę, a to ta łyżka 

z ukradzionej zastawy . 

Gdyby nie bransoletka, 

nie rozpoznałabym Oli, 

a na ten zegar natrafiłem w Płocku. 

 

Przypadek zagląda nam głęboko w oczy. 

Głowa zaczyna ciążyć. 

Opadają powieki. 

Chce nam się śmiać i płakać, 

bo to nie do wiary – 

z czwartej B na ten okręt, 

coś w tym musi być. 

Chce nam się wołać, 

jaki świat jest mały, 

jak łatwo go pochwycić 

w otwarte ramiona. 

I jeszcze chwilę wypełnia nas radość 

rozjaśniająca i złudna