Mały chłopczyna
Który dopiero zaczyna
Rok szósty życia,
Roił niemal od powicia,
Że już nad niego
Nie znajdzie w świecie, większego
Olbrzyma!
Chcąc więc osóbce swojej większą nadać postać,
Jak owa żaba, w bajce, pysznie się nadyma!
Kładzie ogromny cylinder na głowę
Tak, że gdyby większy jeszcze o połowę
Włożył, to czołem chyba mógłby nieba dostać!
A że do garnituru potrzeba koniecznie
Laski i cygar! Więc choć to niegrzecznie,
A nawet bardzo nieładnie
Jeśli kto kradnie!
Nasza pocieszna figurka,
Bierze kryjomo kluczyk, otwiera, i z biórka
Ojcowskiego, papieros wyjmuje z pudełka;
Zakłada na nos dwa szkiełka,
I już za progiem!
A za nim po ulicy jakby za rarogiem,
Biegnie chmara dzieciaków, krzycząc z całej siły:
„Patrzcie ta figa
Ledwie że chodzi! Mój ty Boże miły!
Jak on ten wielki kapelusz udźwiga?”
To znowu nań wołają ci psotnicy mali:
„Zdejm pan lepiej te szkiełka, bo się pan obali!”
Jakoż olbrzym przypadkiem o kamień uderzył,
Kapelusz mu na oczy aż po brodę w pada,
A on jak długi bruk zmierzył.
Biada!
Oberwał guza! nie wiem jak tam dalej było,
Lecz pono nie na jednym guzie się skończyło!
* * *
Jeśli kto z małości zacznie
Starszych małpować niebacznie,
I wady tej wyplenić jeśli się nie stara:
Zawsze go za to jakaś spotka kara!