Wesele poety

Poemat

Basi

Śpiew I

Co się zdarzy przy drodze – nie wraca,

i to, co w wieczność odchodzi – ginie.

Nie płacz, nie płacz, zawsze pozostaje

urojona podróż po obłokach.

Nie płacz, zawsze jeszcze zostanie

tabun drzew niby masztów ze złota,

jeszcze pragnień w powietrzu śpiewanie,

jeszcze w trawach wędrówka zostanie

albo grób – z niego jodłą wyfruniesz. 

Śpiew II

Może przeminą gody ludzkie,

gody burzom płomieni podobne,

ale to, co w nich ptakiem zostało,

pozostało i będzie wołać

jak na drzewie, jak w gałęziach twoich,

które z kory zielonej obedrze

człek lub wiatr żelaznym obojem,

albo nawet mijając je zetrze

jakieś z lodu błękitne powietrze,

ale to, co w nim ptakiem zostało.

to jest dusza nad prochu ciało. 

Śpiew III

Nie zapomnisz, nie zapomnisz skał,

bo się skałą w tobie zaśpiew stał,

bo gdy kochasz, a kochasz przez przestrzeń,

choć tak blisko, żeś się morzem zlał.

toś wrysował się ogniem w powietrze

i nie zejdzie, ale będzie trwał ten korowód,

w którym coraz inny, malowany na chmurze

i wodzie, jakby ty w twoich cieni pochodzie

tak w powietrzu zastygniesz płynny

i choć gwiazdą byś nawet grał,

pozostaniesz, nie zapomnisz skał. 

Dom poety

I

Tam jest zawsze jesień,

pod krużgankiem drzew

zbiera złote jabłka

różowawy lew.

Tam jest zawsze zima,

w chmur lodowy łuk

modry łoś unosi

gałąź białych snów.

Tam jest zawsze wiosna,

na dymiącą ruń

ptak zielony zrzuca

skrzydła rudych łun.

Tam jest zawsze lato,

od zmarszczonych rzek

żółty niedźwiedź zwraca

ryty w miodzie łeb. 

II

Oto dźwierze wiatrem rozwarte na przestrzał,

kute w ciężkim metalu powietrza,

ponad nimi dzwony liliowe, nad niemi

drzew korony jak zielone ręce ziemi.

A nad furtą chodzi niby paw

herb w koronie z purpurowych traw.

Wozem ani karetą tam nie zajedziesz,

bo do dworu nie droga – strumień wiedzie,

po nim złote łabędzie – w ich biegu

sercem spłyniesz – i staniesz na brzegu. 

III

Wtedy będzie jakby kniei płynność,

pół-zielona, a pół brązowa,

która z wolna pod wzrokiem się rusza

żółtym puchem leżących tam zwierząt.

Więc niedźwiedzie łagodne unoszą

złotą mądrość dojrzałych głów,

więc jelenie, więc wilki i sarny,

jakby zioła naprężonych snów,

porastają lawinami brzegi

i czekają milczącym szeregiem

na twój miękki spokój zapomnienia.

I jak z arką płyną za domem

pod skupionym słońcem wszystkich pór,

a czas przez nie przepływa i szronem

stygnie z wolna na ich wiecznym śnie. 

IV

Dom jest jasny, zbudowany z blasku,

jak powietrza bańka, która w więcierz

księżycowym rybakom uwięzła

i ma ściany jakby z roślin i światła

i z jeziora pułap czy zwierciadła,

które gwiazdy odbijając wróży

do muzyki podobne i róży. 

V

Tam się wiedzie miłość wszechstworzeniu

jak łodyga różowego zioła,

która rośnie w takim zamyśleniu,

że podobna jest sklepieniu kościoła

w stylu ptaków, a te wkoło licząc

krople głosu – są harfą słowiczą, 

Otwarcie

Już wiał wiatr trzy razy, a zatem

most zwodzony zieleni opada

i w wierzeje przechodzą kwiaty,

sny i ludzie, zwierzęta i łuny,

a nad nimi ptaki ciche wieją

jak w milczeniu zamknięte nadzieją.

O witajcie! kapele cykad

grzmią, w powietrzu kując kopuły,

noc w girlandy ustrojona dzwoni.

a na przedzie, wśród zielonych koni,

widzę dzban niosącego Wodnika.

Za nim smoki purpurowe suną,

na nich ludzie, którym Pismo mówi:

Gdy tysiączne ominiesz zaklęcie.

na okrutnym smoku jeździć będziesz”.

Powitanie

“Gdzie on?” – wszyscy pytają i dzwonią

w złote jabłka pod kwitnącą jabłonią.

“Gdzie on?” – w trawy naprężonej lutnie

uderzają zdziwieni i smutni.

“Gdzie on?” – wszyscy ręce w zdumieniu

wznieśli nagle nad otwartą ziemią:

Ni w kolebce tam siedział, ni, w grobie,

ni to dziecko, ni elf, ni człowiek,

a rączkami uderzał w grzechotkę,

w której z wolna z lękiem rozpoznali

czarnych niebios świecącą emalię,

na niej morza się łoskot przewalał

i zmarszczonych lądów biała fala.

A on siedział i do siebie gwarzył,

do narcyza podobny z twarzy.

Nad nim panna. Ach, tej nie wypowiem,

coś jak liści szum i fali ciało

i jak życie nie zamknięte w słowie.

Więc, gdy wszystko nagle zawołało:

“Gdzie on?” – rzekła ręce splatając miłośnie:

“Jeszcze mały”. Zawołali: “Cóż się stało?”

“Nic, do nocy, do wesela – urośnie!” 

Uczta

Wej! upili się, a setnie upili,

dziw, że gwiazd na szklanych kręgach nie pobili.

W jednym dzbanie był zielonobiały

mus lodowców, które już dojrzały,

w drugim dzbanie glinianym podali

sok różowy z krwi i korali,

w trzecim noc na poły z mlekiem zmieszaną.

Wej! upili się, a wstali aż rano. 

Taniec

I

Pod muzyką świat zamknięty

brzęczy tak

po jeziorze jak po strunie,

czy po lipie, czy po łunie

ciągnie złota dłoń czy ptak.

Drzewom śpiew – pod drzew zadumą

wodny ton.

Ptaki śnią, czy we śnie niesie

modry jeleń tan po lesie

w koła łąk.

Ulatują lutnie – na nich

lilie gam, lilie gwiazd,

i cieniami w złocie grając,

lądy, drzewa omijają

brzeg płomieni – żółty las.

II

Unosiły się jelenie i sarny,

wiały lotem migotliwym i sennym,

zanosiło grzybami i ptakiem

na zielonych polan uciszenie,

aż wiatr począł wznosić szkliste dłonie

i rozgrzane kształty z wolna studzić,

więc stawały niedźwiedzie i konie

i łasice zastygały z wolna,

aż stanęły i w posągi żywe

zamieniły się, a rude śliwy

obrzucały ich w stygnący czas

ulewami niedojrzałych gwiazd. 

Noc

Szyby deszczu zamknęły noc

rozdzielając światło i świat,

śpiewał jeszcze jakiś obłok przelotny

i mijały ulewy lat.

Niebo rosło tylko. Jeszcze mniejszy

w trzaskających burzach magnetycznych

tulił ciepło wiolinowych ramion

i obłoki nalewał w policzki.

I tak nadzy, w pierwotny czas

zasypiali zatuleni w futro

podpalonych gwiazdami niedźwiedzi

i wiewiórek łuskających lata

jak orzechy z zielonej miedzi,

i kołysząc się w ziemi kolebie.

wyrastając z niej i w siebie rosnąc

obudzili się w ptasim niebie.

w które lilią wywiedli się prosto. 

Śpiew końcowy

Ciała, które przechodzą, czym są?

czym to przemijanie, nie wiesz.

Ziemia podobna kataklicznym snom,

odbita przezroczyście w niebie.

Ani w tym strumieniu przeminie,

ani w ludach, które przejdą w czas

jak piasek w starożytnych klepsydrach.

Ani wiatr, ani cień tak ogarnie

ich wianie nieustannych płaszczyzn.

Pozostanie, zawsze pozostanie

odbicie w niebie, czy chmurze,

a chmury spadając – powrócą,

a niebo wznosząc się – spadnie

choćby deszczem, a w każdej kropli

pozostanie maleńki obraz.