Biała dama

Biała damo, przeźroczysta damo,

lśniąca w krześle księżycową plamą.

na co czekasz, wystrojona złudnie?

 

Nikt nie poszedł, nikogo nie cieszy

blady profil w wiązanej calèche’y,

słodki owal i oczy jak studnie.

 

Lecz jest serce w tym wielkim pałącu,

co potrafi dotrzymaż ci placu.

Daj mi rączkę w mitence z pajęczyn…

 

Pantalonki masz z haftów odycznych…

szal nie perski lecz ektoplazmatyczny…

krynolinę z astralu i z tęczy…

 

Czemu milczysz, księżycowa gracjo,

chcąc mi wmówić, żeś halucynacją,

kwiecie ciała zasianego w ziemię?

 

Jak balon odpływasz pod plafon,

krążysz światłem ponad gdańską szafą,

w zalęknieniu i trumiennej tremie…

 

Tam za ścianą stary lokaj Łukasz

w śnie się zrywa i zapałek szuka –

(ciebie więcej niż śmierci się boi)

 

bo już płyniesz, syreno powietrza,

coraz wiotsza, nieżywsza i bledsza

przez kolejny różaniec pokoi…

 

Biała damo! pod woją obronę

płyną moje tęsknoty szalone,

o madonno nudnego cmentarza!

 

Ach, za tobą tłum pięknej młodzieży

iść powinien lub u nóg twych leżeć,

i nie straszyć powinnaś – rozmarzać!

 

Gdzie uczeni powiedzieli: koniec,

gdzie szyderczy woźnica w bikornie

swym humorem życie chce uprościć — —

 

Tam zakwitasz fantazją bez nazwy,

tam powiewasz suknią z ektoplazmy,

niespodzianko wesołej wieczności!