Nie mam już dziś przy sobie nikogo, nikogo,
pusto jest w mojej duszy i pusto dokoła – –
idę mą głuchą, smutną i męczącą drogą
bez kierunku, bo nikt mię i nic mię nie woła.
Zda mi się, jakbym kędyś wieczorną ciemnotą
ogarnięty, powoli przez puste szedł pole,
zasłane brudnym śniegiem, topniejącym w błoto –
gdzieniegdzie sterczą głuche, posępne topole.
Las jakiś ciemny, smutny widnieje daleko,
z mglistych, ciężkich niebiosów księżyca promienie
przez powietrzne pustynie ospale się wleką
ku ziemi, ledwie świecące. Dokoła milczenie.
Idę patrząc przed siebie – – oczy moje giną
w szarości chmurnej, chłodnej, rozsnutej dokoła –
śnieg koło topól leży masą białosiną –
idę bez celu – – nikt mię i nic mię nie woła.