Na najwyższym piętrze miasta
zawieszony płynę statkiem,
urastam
o głowy chmur, o kolumny wichru,
o nieszczęście –
– zapadam.
Potem zabłąkany na rozdrożu, które jest echem,
skaczę
w górę wystrzelony przez niechęć.
Pędem świat nagle oniemiał
i widzę:
szybko przybliżona ziemia
wybucha wszystkimi kaflami ulic.
Szybciej: nagle tysiąclecia lat
uciekły.
Świat –
z trzaskiem złamany kręgosłup.