Anioł

Budowałek sobie chatę: 

Na me stare lata, 

Myślę sobie, przyda mi się 

Jaka taka chata. 

 

Komu się tu dziwić, komu? 

Jestem gazda z gazdów, 

Choć me dziady i pradzlady 

Nie mieli pojazdów. 

 

Mieli swoją płóskę ziemi, 

Lecz tego za mało 

Dla nas wszystkich: podzielili, 

Mnie nic nie zostało. 

 

Mieli jakąś chałupinę, 

Ale dziatwa mnoga: 

Podzielili, na mnie nawet 

Nie spadło ćwierć proga. 

 

Powróciłek z Hameryki 

Z dłońmi stwardniałemi: 

Pobuduję sobie chatę 

Na kawałku ziemi. 

 

Lecz to, widać, była chciwość 

I niewczesna pycha: 

Zło się skrada na człowieka, 

Gdzie-li może, czyha. 

 

A Bóg za nim ze swa karą 

Idzie wolnym krokiem, 

Czasem płacze, czasem wzdycha 

Westchnieniem głębokiem. 

 

Ale zawsze robi swoje, 

Karze cię i karze, 

Bo nie wolno Mu folgować 

Człowieczej przywarze. 

 

Tak też było ze mną! Widać 

Pycha nazbyt wielka, 

Bo na grzeszne moje cielsko 

Gruba spadła belka.

 

Połamała ręce, nogi 

I zgniotła ml piersi: 

Żałowali mnie sąsiedzi 

Ci, co są najszczersi. 

 

Zawieźli mnie do szpitala, 

Pomiędzy doktory; 

“Będziesz tutaj ginął, bracie, 

Boś jest bardzo chory”. 

 

“Będę ginął, to i będę, 

Jako tam potrzeba, 

Ale myślę, są gdzieś jeszcze 

Litościwe nieba”. 

 

Ledwiem rzekł to, gdy w tej chwili 

Jasno się dokoła

Uczyniło, nad mym łóżkiem

Ujrzałek anioła;

 

Białe skrzydła ma u głowy,

Szerokie rękawy

Owiewają świętą postać,

Jak obłoczek mgławy.

 

Pewnie która z pielęgniarek,

Sióstr pełnych litości:

Jest ich dosyć w tym szpitalu

Dla nieszczęsnych gości. 

 

Cóż do diabla i z snu się budzę 

I przecieram ślepia: 

Ktoś nachyla się nade mną, 

Głowy mej się czepia. 

 

Chłodzi skronie i leciuchno 

Przytula do łona, 

I powiada: “To ja, chłopie, 

Twa baba, twa żona”.