Byłeś jak wielkie, stare drzewo…

Byłeś jak wielkie, stare drzewo,

narodzie mój jak dąb zuchwały,

wezbrany ogniem soków źrałych

jak drzewo wiary, mocy, gniewu.

I jęli ciebie cieśle orać

i ryć cię rylcem u korzeni,

żeby twój głos, twój kształt odmienić,

żeby cię zmienić w sen upiora.

Jęli ci liście drzeć i ścinać,

byś nagi stał i głowę zginał.

Jęli ci oczy z ognia łupić,

byś ich nie zmienił wzrokiem w trupy.

Jęli ci ciało w popiół kruszyć,

by wydrzeć Boga z żywej duszy.

I otoś stanął sam, odarty,

jak martwa chmura za kratami,

na pół cierpiący, a pół martwy,

poryty ogniem, batem, łzami.

W wielości swojej – rozegnany,

w miłości swojej – jak pień twardy,

haki pazurów wbiłeś w rany

swej ziemi. I śnisz sen pogardy.

Lecz kręci się niebiosów zegar

i czas o tarczę mieczem bije,

i wstrząśniesz się z poblaskiem nieba,

posłuchasz serca: serce żyje.

I zmartwychwstaniesz jak Bóg z grobu

z huraganowym tchem u skroni,

ramiona ziemi się przed tobą

otworzą. Ludu mój, Do broni!