Cacka

Myśliłem ja — że Lira i że Styl,

Choć fala je nosi jak łabędzia,

Nie obliczającego dróg i chwil,

Choć cel mają w sobie: są narzędzia!

 

Myśliłem — że gdy Lud nie ma bytu, 

Że słowu jeżeli brak powietrza, 

Dotyka wieszcz kluczem u zenitu, 

Skąd aura na świat płynie letsza.

 

Ja — myśliłem, że każda ze strun wie,

W jaką porę? wydzwonić co? i gdzie?

I myśliłem — że przez ich balsamy

Upowinowacone różności

Czynią — iż spóźnionych prawd nie mamy —

Spóźnionych dla miękkiej drażliwości.

 

Myśliłem, że wieszczów było tyle,

Ile jest blizn dotkliwych?! — a które

Przez form-czary — przez stosowną chwilę —

Opatrują się i leczą w porę — —

 

Och!… ja byłem błędny i sam chory:

Ponętniejsze jest lir przeznaczenie —

Są one dla prawd… czym w oknach sztory,

Na których wstrzymują się promienie,

Wyświecając płótno malowane,

Z malakitowemi krajobrazy,

Ze źródłami ametystowemi, 

Pasterkami owianemi w gazy… 

Z ziemią tą… co nie dotknęła ziemi!

 

One śnią: że szyba?… to posadzka! 

One nucą: „Stąpaj bez poręczy, 

W objęcia fantazji, co się wdzięczy…” 

— — — — cacka — cacka!!