W mieście

Miasto było ukochane i szczęśliwe,

Zawsze w czerwcowych piwoniach i późnych bzach,

Pnące się barokowymi wieżami ku niebu.

Powrócić z majówki i stawiać w wazach bukiety,

Za oknem widzieć ulicę, którą kiedyś szło się do szkoły

(Na murach ostre granice słońca i cienia).

Kajakowanie razem na jeziorach.

Miłosne wyprawy na wyspy porośnięte łozą.

Narzeczeństwo i ślub u Świętego Jerzego.

A później konfraternia ucztuje u mnie na chrzcinach.

Cieszą mnie turnieje muzyków, krasomówców, poetów,

Brawa tłumu, kiedy ulicą przeciąga Pochód Smoka.

Co niedziela zasiadałem w kolatorskiej ławce.

Nosiłem togę i złoty łańcuch, dar współobywateli.

Starzałem się, wiedząc, że moje wnuki zostaną miastu

wierne.

Gdyby tak było naprawdę. Ale wywiało mnie

Za morza i oceany. Żegnaj, utracony losie.

Żegnaj, miasto mego bólu. Żegnajcie, żegnajcie.