Poranek

Zwykle się kładę z kurami, 

A ze skowronkiem się budzę, 

Ażeby oczy wykąpać 

W złocistej słonecznej strudze. 

 

Wychodzę sobie w koszuli 

I na bosaka na ganek 

I, pasek ściągając na spodniach, 

Patrzę, jak wstaje poranek. 

 

Jak się z słonecznej kąpieli 

Wychyla po cichu, powoli, 

Jak bryzga mi w oko iskrami, 

Że aż mnie oko boli. 

 

Kogut za ścianą, w podwórku, 

W ton najgłośniejszy uderza, 

Zadowolone kociątko 

Mruczy, zwijając się w jeżą. 

 

Piwonie, narcyzy, stokrotki 

Głowy do góry podnoszą, 

Widać, że słońce poranne 

Z wielką witają rozkoszą. 

 

Wróble, obsiadłszy poręcze 

Kładki, zdumione świergocą, 

Iż rzeka w promieniach rana 

Z taką się pali mocą. 

 

Wysokim nasypem się wlecze 

Pośpieszny pociąg z Krakowa, 

Po oknach tłum pasażerów, 

Głowę ugniata głowa. 

 

Wszyscy się przyglądają 

Zielonej, rosistej łące: 

Nie mogło jej w lasów załomie 

Słońce osuszyć gorące. 

 

Na szkarpach świeżutkie smreki 

Nad pól owsianych rubieżą, 

Prawie do okien wagonu 

Strącają swą rosę świeżą.

 

Ktoś białą wysunął rękę 

O tym poranku, w tej wiośnie, 

I białą powiewa chusteczką, 

Jakby mnie witał radośnie. 

 

Co tchu się ubieram, na stole 

Stawiam bukiecik sasanek, 

Świąteczne wnieść każę śniadanie, 

Za chwilę uściskam “poranek”.