Szary poemat

Gorzały siny płomień

Przepala źródła płuc

Butelkowany gromie

Uderzaj

Chcieć to móc

Na zgniłej włosów słomie

Gdzie czaszki tępy chrzęst

Załóżmy wieńce skromne

Głóg, jaśmin, krwawnik, rdest

Pragnienie jest bezdomne

Codzienność jest bez gwiazd

Zapomnieć, cóż, zapomnę

Nalejcie jeszcze raz

Utopmy swe utopie

Zabijmy drzwi na krzyż

I pijmy

I wypijmy

To wszystko lepsze niż

Kłamać

Psia mać

Macać

Wracać

Próbować

Od nowa

Bo za drzwiami jest ta ludowa

I tak nic się nie stanie przy świadkach

Jeśli przyszło nam życie odsiedzieć

Przy wódzie, lżejsza odsiadka

Poszły konie po betonie

Radiowóz przejechał

Łatwo siedzieć w swoim gronie

Kapuś się uśmiecha

Niucha, czy się coś zaczyna

Upijemy skurwysyna

Seta, seta jeszcze klina

Przymusimy pić

To nie wina skurwysyna

On chce żyć

Zapierdala siódma fala

A może dziewiąta

Zmyje, zryje, porozwala

Kto po nas posprząta 

Kto położy obrus świeży

Miłosierną chustę

Kiedy nam nie dane wierzyć

Nasze miejsce – puste

Hula wiatr koło torów

Idzie dwóch zakapiorów

Niosą pół jak monstrancję

Jeden wyszedł z pudła

Żona mu mocno schudła

Drugi gliną jest w stopniu kaprala

No i obaj idą na stację

Razem byli kiedyś w szkole

Przyjaciele, druhowie

Teraz jeden drugiemu nic nie powie

W krzakach flaszkę rozpiją

Jak się dobrze ukryją

Bo jeden jest człowiek

I drugi jest człowiek

Potem w oczy sobie spojrzą

Kto tam wie

Co tam dojrzą

Długo tak nie może trwać

Jeden powie, kurwa mać

Wsiądą w pociąg

Nie będą się znać

 

Długi korytarz

Pusty korytarz

Czyś pan zwariował

O drogę pytasz

Tu cię poproszą

Jak będzie trzeba

Na razie cicho siedź

Jakbyś tu nie był

To byś się nie bał

Jak jesteś

W zaparte leć

Która godzina

Masz pan robaki

Co się tak wiercisz

Wiesz pan, widziałem śmierć

Jak wyglądała

Jak sekretarka

Przy kości, duży cyc

W ścianie się otworzyła szparka

I weszła i nic

Długi korytarz

Pusty korytarz

Możesz tu zdechnąć

 

To w nas dobre

Co w nas mokre

Krew

Pot

Mocz

I łzy

I wódka

Prawdziwie czysta

Bez niej byś gnoju żył jak glista

Ja nic nie muszę

Ja duszę mam nieśmiertelna

Jak się przygłuszę, to wiem

Ona ze mną

Jestem jak dziura na wylot w ogrodowym murze

Jabłonie wypaliło co po dziurze

W tym miejscu jest teraz podwórze

Beton, trzepaki, wysokie bloki

Niebo

Jest tak cholernie w górze

A człowiek nie jest taki wysoki

Jak patrzę za tym, co mam

Chcę

I nie widzę nic swojego

Zamówmy jeszcze po sto gram, kolego

Wypijmy teraz za socjalizm

On się od tego nie zawali

Jak już złapali, nie popuszczą

My dla nich gównem, błotem, tłuszczą

Człowiek jest słaby

A my raby

Okrutne

Niskopokłonne

Nie zapamiętaj tego aby

Ja, towarzyszu, też zapomnę

 

W pancerny waciak zbrojny golem

Nadciąga kartoflanym polem

Krwawy i pusty, bo bez Boga

W gumiak obuta jego noga

A w ręku jego ciężka laga

Którą mu dała władza naga

By odwet wziął i bił, jak umie 

Tych wszystkich, których nie rozumie

Tych wszystkich, których nienawidzi

Bo to bezjaje, gnoje, Żydzi

Za swoją nędzę, za swój strach

Tych, których każą, wbije w piach

Dla niego Polska to jest mać

Dumy gwaranty

 

Nikt nie zapyta

Co przykazuje krótko – lać

W uznaniu rzetelnego trudu

Dadzą mu etat gniewu ludu

Może mu zabrać ten, co mu dał

Wziąć mu deputat, czapkę, premię

Więc murem przy nim będzie stał

Nie po to go walono w ciemię

Będzie świadomość swoją miał

Będzie się bał

Będzie kamiennym kałem srał

Bo strach ma moc wiązania skał

 

Pije ja wszyscy

Mocny chłop

To może wypić więcej

Podstemplowany czaszki strop

Od pracy

Wolne ręce

Pije na umór

Aż mu się świat, ja otwór judasza zatrzaśnie

Czyjś ojciec

Syn

I brat

A to jest polska właśnie

Dla jednych gwiazda spada smugą

Dla drugich wolno, godnie, długo

Już się nie zrośnie noc na pół przecięta

Tak ogromnieje co ogromne

Niektórzy piją, by zapomnieć

Ja piję, żeby zapamiętać

Karleje przeciw sumieniu zbrodnia

Do wiadomości sprzed tygodnia

A droga naszych prawd

Kurewsko kręta

Choć już złamana

Niektórzy piją, by zapomnieć

Ja piję, żeby zapamiętać

 

Gorzale chwała

Ona z nas czyni dumne anioły upadłe

Pióra w skrzydłach stroszymy

A każdy

Zardzewiały bagnet

Zblakły wypełzłym amarantem

Łuny legendy

 

Została krew

Czerwona istnie

Gdy na bandażu białym błyśnie

Ojczyzno

Matko

Przebacz

Nam

Ociemniały byt

Tak nam niewiele trzeba

Tak nam za mało wstyd

Butelka świeci jakby siwizną

Być może dnieje

Przysięgam ci

Moja

Ojczyzno

Nigdy

Nie wytrzeźwieję