Z wierszy o Małgorzatce

 

“Za górami” to co? “Za lasami” to jak?

Że to góry, myślicie, że lasy?

Za górami – to dzwon,

Zaśpiew pieśni i ton –

Zaraz zagra zagóramizalasmi,

Hołubcami, podkutymi obcasami

W ziemię wyrżnie step-topot żelazny.

“Tańcowała” to co? Tańcowała, no tak…

Ale tańce cygańcami gędą,

Wywijała od Tater, od Beskid ku Węgrom,

Zapadał w ramiona tańcującym łazęgom,

Przefruwała cyganiącym od siebie do siebie,

Gwiazdowała ogniem oczu po łące, po niebie,

Za morawą, za madziarą tańcowała

Małgorzatka gorejąca, zagorzała.

Trawą-łęgiem węgrowała kołokregiem

Po murawach, po dolinach gnała cięgiem,

Cięgiem-kołem, górą-dołem, za górami,

Za lasami Morawianka z Cyganami.

Wichrowały gwiazdy w głowie i gorzałka,

Aż huknęła, ogłosiła Małgorzatka: 

 

 

“ja w góry ja od gór

na hory na wierhy

hornym jarem w czarny bór

z boru ja na czehry 

 

na czehry na urhy

na hongry na huzary

na wichry na wędry

na żebry na hungary – 

 

na wędry na udry

na hory na hongrowiany

a ganiaj do d’oganiago

naj smiga da na cygany! 

 

w báłgary w báłkany

w istambuł w pustynie

w araby w mazuwary

da na hindackie stepynie 

 

ste-pynie stepia-ny

prastare istukany

na gangi na gandziary

gań d’ganiaj go na cygany! 

 

step-zastep

step-topot

step-potop kopytary

top stepem 

 

top trawami

trawy kopcem za mazuwary!” 

 

 

Pracował najpierw w KIPie

W Katowicach,

Niezbyt długo była w KIPie

W Katowicach;

Zamiast kwity KIPu

Rejestrować w biurze

“…Zakwitały pęki białych róż”

W rejestraturze

I na ulicach,

I na księżycach – 

Wszędzie róże,

W całych na świecie Katowicach. 

 

W KIPie robiono takie rzeczy:

L. Dz. 2813/BP/36 Katowice dnia

w związku z 

powołując się na

z wys. poważ. 

i pieczęć. 

 

Albo takie w KIPie mieli troski:

L. Dz. 4702/MK/77-a

Katowice dnia

w odpowiedzi na

mamy zaszczyt za—

Nacz. Wydz. (-)ściskowski. 

 

I dlatego

wielki był KIP

ważny był KIP

groźny był KIP

dom-blok

nikiel i szkło

99

lustrzanych szyb –

a było – STO! 

 

Lecz pewnego dnia,

(Katowice dnia,

jerum, jerum!

Katowice dnia – 

i bez numeru!!!)

miała zaszczyt za-

śpiewać nagle przed dygnitarzem:

“Siedziała na lipie

pracował w KIPie”

i w szybę KIPu kałamarzem!

I więcej nic.

Wyrzucona za 

 

(-)Nacz. Wydz. 

 

 

Taki jest początek opowieści

O Indyjskim Jarmarku

Który się odbył w mieście… w mieście:

Cieszynie, Kieżmarku,

Bagdadzie, Nowym Targu,

W Rzymie, Jerusalimie,

Pod Bieszczadem, gdzie nie Bieszczad, nie Beskid,

Ale polski Hindukusz niebieski,

W onej Persji, gwiazdami dzierganej,

Gdzie Śpiewanie i gdzie Cygany,

I gdzie Ona – zamaszysta, kraciasta, kwiaciasta – 

Cyganeczka, naczynie żądz,

Idzie szybko ulicami pstrokatego miasta,

Papirosku, papirosku ćmiąc… 

 

 

“Czego ty u Cyganów szukasz? 

Źle ci to w domu?

Kocha się w tobie dependent, pan Łukasz,

I pan Jan z PKO,

I pan Paweł, perukarz,

A ojciec w rynku ma sklep z galanterią,

A matka z domu Różniecka,

A wuj Różniecki był uczestnikiem,

A stryj Kościński jest kanonikiem,

A uczyłam cię przecież od dziecka:

Dajże ty pokój tym breweriom,

Życie trzeba na serio,

Wuj uczestnik przewróci się w grobie,

Stryj kanonik pozbawi cię spadku!

Zmiłuj się, przestań, zaszkodzisz sobie!

Chodź do domu, chodź do domu, Małgorzatko!” 

 

 

Pijanemu targ, pijanemu jarmark,

Kaszkiecik na bakier, a biczysko kamrat,

Jak z bicza wystrzeli, to jak z piąci armat.

Targ na rynku,

W rynku szynk,

A w tym szynku

Ciosek dzyng,

A w tym szynku dymno, piwno,

Nic nie mówił, tylko kiwnął.

Znaczy: śpyrt.

Szklanka, dwie,

Tylko kiwnąć, Żyd już wie.

Na czterdziestkę toby mrugnął,

Ale co czterdziestka? G…

Dzisiaj – śpryt.

Zagryzł trzecią korniszonem.

Zamknął oczy. Czeka. Już.

Już mu gra, już pnie się wzgórz

Ulubione, upragnione.

Ciągnie z brzucha aż po kark

I w gorących wzbiera wargach

I:

“Pi-ja-nemu targ,

Pijanemu jarmark!”

Aż po oczy wypuczone,

Aż po czub! A w czubie – fyrt!

Niesie szumne i spiętrzone…

Znaczy: śpyrt. 

  

 

A ten jej tancerz, Dżuli imieniem,

Twardy w ramionach, pierś – łuk,

Kámienie, kámienie, o-oj kámienie,

Kámienie, kámienie, ná szosie tłukł. 

 

Patrzy dziewczyna:

wrząca smołą czupryna,

oczy – arabia,

tors – brąz,

pot

z torsu

miedzią

spływa,

oczy – arabia, smolista oliwa,

a każdy cios – wstrząs,

a każdy cios: tors – brąz. 

 

“Cygan, Cygan, gdzieś ty bywał?

Ze mną tańcował, ze mną śpiwał.

Czegoś uciekł? Kamienie tłuczesz.

Widzisz? Ręka. Włosy nią uczesz,

Uczesz włosy żywym grzebieniem,

Żebyś był ładny – i chodź w pląs!

Kámienie, kámienie, tors-brąz!

A na mnie – dotknij – tylko ta kiecka,

Cieniuśka – czujesz – nie!!! grzech!

A moja mama z domu Różniecka,

A ojciec…” – prysła, i w śmiech, w śmiech!

Kámienie, kámienie, o-oj kamienie,

A w lesie mięciutki mech… mech…

I zerwała kłos jęczmienia wąsaty,

Niedaleko stanęła – o kłos,

I łaskocze go kłosem włochatym,

Kłośnym włosem łaskoce mu nos…

“Cygan, Cygan, gdzie masz wąs?”

I chichoce chutliwie, tkliwie,

Aż – rozbłysło pełganiem w hebanowej oliwie

I pod brązem wystąpił – pąs,

Ale jeszcze wali uporczywie:

Tors – brąz, tors – brąz,

A ta bliżej, bliżej, o włos,

Coraz chytrzej, coraz urodziwiej…

. . . . . . . . . . . 

. . . . . . . . . . . 

 

Wiesz, jak pachną w upał pokrzywy?

Tak pachniała.

I jeszcze mlekiem gorącym,

I macierzanką, gdy nieomal

Ogniem liliowym pełga, palona

Przepiorunowym słońcem.

I nie myrrhą, ambrą i nardem,

Ale łożem żarkim i twardym

Z tłuczonego kamienia,

I nie górnym cedrem libańskim,

Ale sinym dymem cygańskim,

Pachnącym jak sama ziemia 

 

 

Popatrzyła. Uśmiechnęła się,

“Daj się sztachnąć” ..Zaciągnęła się.

Dymek puściła mu w twarz:

“Cygan, Cygan, co mi dasz?” 

 

Inni, o! nie żałowaliby,

Jak nic pięćset złotych daliby.

W Katowicach jeden szwab

To mi tysiąc złotych kładł. 

 

Nawet ładny, nawet młody,

Ja w cukierni jadłam lody:

Malinowe, ananasowe

(Bo ja lubię owocowe). 

 

On pochodzi, grzecznie wita się,

Ja go nie znam, a on pyta się:

“Ist der Platz – powiada – frei?”

(Jeszcze raz się sztachnąć daj.) 

 

Zaciągnęła się. Uśmiechnęła się.

Jak kot w miękki kłąb zwinęła się.

Mówię: “Frei”. Bo czemu nie?

Siadł i zaczął kusić mnie. 

 

Że on dobry, że ożeni się,

Że on stały, nie odmieni się,

Że on w banku krocie ma

I w Cieszynie ciocię ma. 

 

A ta ciocia… No jednym słowem

Dwie piećsetki seledynowe

Kładł mi na stół, żebym w holu

Dziś czekała w “Metropolu”. 

 

Ja go słucham, bo on miły,

A mnie lody się roztopiły:

Malinowe, ananasowe

(Bo ja lubię owocowe). 

 

Roztopiły się w mleczko chłodne,

Seledynowo-złoto-miodne

Z pasemkami różowymi

Mali-mali-malinowymi. 

 

Czasem tak na niebie bywa.

Kiedy obłok w obłok wpływa:

Różowieńki, malinowy

W złoty, złoty, ananasowy… 

 

Uśmiechnęła się. Popatrzyła.

Spał jak ciemna w polu mogiła. 

Wstała, śliczna i nieszczęśliwa,

Idzie ścieżką i chabry zrywa. 

 

Idzie – naga i sprawiedliwa.

Pamiętajcie: SPRAWIEDLIWA.