Kot

Matce

Bożek wschodu, gdzie z twarzy wschodzą bez wyrazu

dwie krople oceanu – dojrzałe owoce wody,

zastyga przy kominkach i trójkątną twarzą

prowadzi sny puszyste w wilgotne ogrody.

Przez kasztanowy zapach i jesienną wilgoć

kołysze noc wysmukłą jakby widmo łowów

i długo śpiewa pieśni nad zabitą wilgą

wywołując upiory krążące nad głową.

A potem ogień ciągnie złotych iskier struny,

bulgocą oczy, to woda, zenitalne deszcze,

i wieje duszny samum sypkim piaskiem dreszczy,

gdy otworzą się oczy jak martwe pioruny.

Wtedy nagle urosną miękkie łapy kota

i ogromnym tygrysem wyfrunie przez okno

do wygiętej w księżycu samicy ze złota.

Zostanę ja i ogień, i moja samotność.