Mróz

Baranią czapkę nacisnął na uszy 

I wyszedł w pole. Milczkiem przywitały 

Upiorne świerki Mróz siarczysty, biały; 

Pod jego stopą suchy śnieg się kruszy.

 

Styczniowych nocy Pan zaciera dłonie, 

Iż stłumił życie po drogach; nie złowi 

Żadnego głosu. Tylko potokowi 

Szumy się z piersi wyrywają. Po nie

 

Zgniewany idzie Mróz. Chce ściąć oddechem 

Moc, która płynie, kajdanom daleka. 

Zgiął się na brzegu, powiał lodem. W lesie

 

Zamarły drzewa. Lecz szumiąca echem 

Wieczności, w tajniach gór zrodzona rzeka 

Hymn swój, wciąż żywy, w dal miesięczną niesie.