O zmierzchu

W ogromnej, świętej ciszy krąg słońca umiera

Różowiąc nieboskłony zorzą bladozłotą.

Przejmującą tkliwością zmierzch marzący wzbiera,

Jakąś nieutuloną, bezdenną tęsknotą.

 

Ciepła, najczulsza słodycz miękkiego powiewu

Muska, jak pocałunek ust, liście z szelestem.

Ziemia pośród pieszczoty upojnej zalewu

W ramionach mroku leży śniąc, a ja sam jestem.

 

Pełne, rozkoszne szczęście oszołomnych woni

Stapia się z senną rosą skrzącą w traw kobiercu….

Ciężko skroń rozpaloną opieram na dłoni

I niemo tonę, tonę w swoim własnym sercu.