Poeta

Zaroiło się w sadach od tęcz i zawieruch;

Z drogi! – Idzie poeta – niebieski wycieruch!

Zbój obłoczny, co z światem jest – wspak i na noże!

Baczność! – Nic się przed takim uchronić nie może!

Słońce – w cebrze, dal – w szybie, świt – w studni, a zwłaszcza

Wszelkie dziwy zza jarów – prawem snu przywłaszcza.

 

Rad Boga między żuki wmodlić – do zielnika,

Gdzie się z listem miłosnym sam jelonek styka!…

Świetniejąc łachmanami – tym żwawszy, im golszy –

Nie bez wróżb się uśmiecha do grabu i olszy –

I widziano w dzień biały tego obłąkańca,

Jak wierzbę sponad rzeki porywał do tańca!

A tak zgubnie porywać, mimo drwin i zniewag –

Zdoła tylko z otchłanią sprzysiężony śpiewak.

Żona jego, żegnając swój los znakiem krzyża,

Na palcach – pełna lęku do niego się zbliża.

Stoi… Nie śmie przeszkadzać… On słowa nawleka

Na sznur rytmu, a ona płochliwie narzeka

“Giniemy… Córki nasze – w nędzy i rozpaczy…

A wiadomo, że jutro nie będzie inaczej…

Wleczesz nas w nieokreślność… Spójrz – my tu pod płotem

Mrzemy z głodu bez jutra, a ty nie wiesz o tem!” –

Wie i wiedział zawczasu!… I ze łzami w gardle

Wiersz układa pokutnie – złociście – umarle –

Za pan brat ze zmorami… Treść, gdy w rytm się stacza,

Póty w nim się kołysze, aż się przeinacza.

Chętnie łowi treść, w której łzy prawdziwe płoną –

Ale kocha naprawdę tę – przeinaczoną…

I z zachłanną radością mąci mu się głowa,

Gdy ujmie niepochwytność w dwa przyległe słowa!

A słowa się po niebie włóczą i łajdaczą –

I udają, że znaczą coś więcej, niż znaczą!…

 

I po tym samym niebie – z tamtej ułud strony –

Znawca słowa – Bóg płynie – w poetę wpatrzony.

Widzi jego niezdolność do zarobkowania

I to, że się za snami tak pilnie ugania !

Stwierdza z zgrozą, że w chacie – nędza i zagłada –

A on w szale występnym wiersz śpiewny układa !

I Bóg, wsparty wędrownie o srebrzystą krawędź

Obłoku, co się wzburzył skrzydłami, jak łabędź –

Z łabędzia – do poety, zbłąkanego we śnie –

Uśmiecha się i pięścią grozi jednocześnie!